Droga Łyżeczko,
Oto
kolejna opowiastka rodzinna, Tobie dedykowana tym razem. Sądzę, że
będzie ona dobrym dopełnieniem moich notek sprzed roku: [Patrz mi w oczy, kiedy mówię] oraz [Baby boom], tej ostatniej
spisanej pod wpływem Twoich opowieści.
*
Ojciec
mojego ojca był chłopem z chłopów. Jego pra-pra-dziad przywędrował
nad Zbrucz - na dalekim Podolu - od strony Podkarpacia. Tak mówi
przekaz rodzinny, a terytorialne rozmieszczenie naszego bardzo
rzadkiego
nietypowego
nazwiska potwierdzałoby tę wersję.
Mój
pra-pra-pra-pra-dziad był wędrownym snycerzem, który upiększał
kolejne kościoły elementami rzeźbionymi w drewnie. W taki sposób
- strojąc kościoły i kościółki - przywędrował z okolic
Łańcuta na wschodnie rubieże dawnej Rzeczpospolitej, do wsi
Kaczanówka, gdzie osiadł na stałe, żeniąc się z miejscową
chłopką.
Według
szacunkowej liczby pokoleń, musiał to być koniec osiemnastego
wieku. Wieś
została założona w 1785 roku, a parafia w Kaczanówce została
erygowana w roku 1792, która to data potwierdzałaby rodzinną
historię. Powołanie nowej parafii
mogło oznaczać budowę kościoła, który wymagał udekorowania, co
pociągało za sobą konieczność zatrudnienia snycerza, czyli – „rzeźbiarza
kościołów”, jak mawiano w rodzinie. I pewnie w ten sposób w
historię wsi Kaczanówka wkroczył mój pra-pra-pra-pra-dziadek. [Czy znasz? Stąd mój ród!]
Co
jednak zatrzymało go w tym miejscu? Granica zaboru austriackiego na
rzece Zbrucz? A może granica swojskości, poza którą były już
tylko cerkwie? Uroda poznanej dziewczyny? A może uroda Miodoborów,
jednej z najbardziej malowniczych części malowniczego Podola? Będąc
w pewnym sensie artystą, nie mógł nie zauważyć piękna tamtej
ziemi. A może było całkiem inaczej i zadecydowała wielkość
posagu dziewczyny?
*
Dziadek
Piotr urodził się jakieś sto lat później. Dzięki dobrej głowie
do interesów był chłopem zdecydowanie bogatym. Zajmował się nie
tylko rolnictwem, ale i handlem. Posiadał młyn parowy i sklep,
prowadził stefczykowską
spółdzielczą kasę oszczędnościowo-pożyczkową oraz
polską czytelnię narodową. W sprawach gospodarczych służył radą
miejscowej dziedziczce.
Działo
się to jednak już w innej wsi, w której zamieszkał po konflikcie
z bratem na tle spadku. Mimo że Piotr był starszy, to jednak nie on
odziedziczył ojcowiznę. Gwałtowny i niezależny, nie cieszył się
sympatią Pradziadka Józefa, który ziemię i gospodarstwo
postanowił zapisać młodszemu i łagodniejszemu Janowi.
Piotr
otrzymał jedynie dom i sklep. Zajął się więc z rozmachem
handlem, na którym szybko wzbogacił się, a za pieniądze na nim
zarobione kupił na bardzo korzystnych warunkach - w
ramach
ogólnopolskiej akcji parcelacji gruntów rolnych po pierwszej światowej wojnie - dziesiątki hektarów ziemi w Zarubińcach koło Skałatu i tam
przeniósł się z rodziną. We wsi nie był lubiany - był zbyt
samodzielny i zbyt bogaty. Mówiono o nim „ten żydek”, ale w
interesach nawet Żydów bił na głowę. [„Żydek z pieniążkiem”, czyli taniec z przodkami]
*
Tata
mój urodził się słabowity, był też dość niemrawy, w związku
z czym nie cieszył się zbytnim uznaniem swojego rzutkiego ojca. Kiedy
po drugiej wojnie światowej Dziadek Piotr zamieszkał z nami na tak
zwanych Ziemiach Odzyskanych, większym uznaniem darzył swoją energiczną choleryczną synową niż niezbyt szybkiego flegmatycznego syna. Również
ja - temperamentalnie lokująca się pomiędzy cholerykiem i
flegmatykiem - zaskarbiłam sobie uznanie
Piotra, chociaż nie miałam jeszcze czterech lat, gdy zmarł. I tak
Dziadek Piotr postanowił cały swój podolski majątek przekazać
mnie, swojej najmłodszej polskiej wnuczce.
Wola
Piotra została wyrażona jedynie ustnie, więc pewnie trudna byłaby
do zrealizowania. Ziemia, którą otrzymałam, zarekwirowana w roku
1941 przez sowietów, przez okres peerelu była poza formalnymi
możliwościami odzyskania. Testament Piotra odbierałam więc przede
wszystkim w kategoriach moralnych.
Na
początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, a więc
dwieście lat po tym, gdy mój pra-pra-pra-pra-dziad przybył w tamte
strony, złożyłam wstępny wniosek o rekompensatę za utracone
mienie zabużańskie. Kiedy zorientowałam się, że formalności
byłyby niewspółmierne do finansowych korzyści, bo te siłą rzeczy rozdzielone byłyby wśród większej liczby spadkobierców, zdecydowałam się
nie finalizować sprawy. Również moi kuzyni nie podjęli starań w kierunku uzyskania rekompensat.
*
Nie
mam więc ziemi, którą Dziadek mnie obdarował, ani żadnej za nią
rekompensaty, ale odziedziczyłam po Nim coś innego. Znajduję w
sobie przedsiębiorczość Dziadka Piotra, i pewnie jego gwałtowność. Oraz dobroduszność i niefrasobliwość Babci
Katii. Jest we mnie i prawość, i pełne fantazji szaleństwo mojej
Mamy. I pewna metodyczność, a nawet pedanteria, i znajomość
form grzecznościowych, a nawet pewnych elementów protokołu dyplomatycznego, ale też pragnienie próżnej chwały - które odziedziczyłam po Tacie. Jestem wesoła, jak Dziadek Kostia. I poważna jak
Babcia Maria, żona Piotra. Maria ponoć chciała wyjść za innego,
ale została przymuszona przez swoich
rodziców do poślubienia mojego
bogatego Dziadka. Mówiono, że chciała wstąpić do klasztoru, ale
to też nie było jej dane. Rodziła więc dzieci i milczała,
pracowała w gospodarstwie i modliła się. Przeżyła
Piotra o osiem lat.
Pochowana została w
habicie zakonu, którego była tercjarką [Maria,
żona Piotra]
.
To
jest dopiero dziedzictwo, Łyżeczko!
Serdecznie
pozdrawiam,
prowincjałka
09.02.2009
KOMENTARZE - tutaj
.