Wysłuchane modlitwy 4/4 Duch

Lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku w życiu A. naznaczone są wieloraką zdradą: zdradziła Boga, zdradziła matkę, zdradziła uczniów, zdradziła ideały, którymi żyła. Przekreśliła cały wewnętrzny dorobek lat osiemdziesiątych. Kwitła w ustrojowym więzieniu, a na wolności zaczęła usychać. Potrafiła walczyć o wolność, ale z wolności nie umiała korzystać. Chciała nadgonić czas, który zaczęła uważać za stracony – dwanaście lat, które dzieliły ją od ukończenia studiów do wyborów 1989 roku.

*

Firma założona u schyłku peerelu pochłonęła ją całkowicie. To była przygoda, namiastka domu, jej dziecko. A. przestała wypływać na oceany rozmyślań, dla matki miała mniej czasu, stała się bardziej przekupką niż człowiekiem, przestała wsłuchiwać się w wewnętrzny śpiew. Życie religijne zredukowała do pójścia w niedzielę do kościoła, ale i tak uważała ten dzień za stracony ze względu na jego bezproduktywność. Na szczęście nie wyobrażała sobie niepełnego udziału w Mszy Świętej. Konieczność trwania w łasce uświęcającej pozostanie więc jej wewnętrzną mistrzynią.

Wiedziała, że matka jest ostatnim człowiekiem, którego ciepło będzie czuła. Po śmierci matki - była tego pewna - dla A. nastanie epoka lodowcowa, aż wreszcie i ona kiedyś umrze. Zastanawiała się, czym wypełnić wewnętrzną pustkę. Pomyślała, że mogłaby pisać książki. Od zawsze takie pomysły chodziły jej po głowie, a teraz mogłaby zacząć je realizować. Tworzyć światy, zaludniać je, żyć życiem tworów własnej wyobraźni. Pomyślała, że to właśnie zrobił Bóg – wypełnił Swą samotność ludźmi. A. ostatecznie stwierdzi, że bardziej od tworzenia własnych światów, woli być postacią w powieści Boga. Tu i teraz.

*

Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych matka zmarła, A. odczuła potrzebę radykalnej zmiany życia. Chciała odszukać Łaskę, którą karmiła się przez tyle lat w nieodległej przeszłości, i którą na rzecz biznesu porzuciła. Postanowiła wziąć udział w 20-tygodniowym Seminarium w Duchu Świętym, który ofiarowała w intencji matki zmarłej dwa tygodnie wcześniej.

A. wykonywała posłusznie wszystkie ćwiczenia duchowe zlecane przez prowadzącego. Każdego wieczora o tej samej porze klękała do zleconej modlitwy. Podczas cotygodniowych spotkań w kościele posłusznie wznosiła w niebo ramiona w geście uwielbienia. W swoim wnętrzu nie czuła niczego oprócz chłodu. Szła jednak posłusznie drogą poleceń.

Dwa tygodnie przed Wylaniem Ducha Świętego, które stanowić miało ukoronowanie odbywanych ćwiczeń duchowych, przewidziane było nabożeństwo uzdrowienia. Zgodnie z poleceniem prowadzącego, A. wypisała na kartce listę schorzeń, o uzdrowienie z których prosiła Boga. Na liście znalazło się dziesięć lub dwanaście pomniejszych przypadłości zdrowotnych. Ciernia postanowiła nie umieszczać na niej. Był zbyt cennym miejscem spotkań z Bogiem. Był największym bogactwem A.

Na trzy dni przed końcowymi dniami skupienia A. uklękła jak zwykle do modlitwy, która miała się już nigdy nie skończyć. Okazało się, że oto doszła do końca drogi i spotkała Tego, Który zawsze na nią tutaj czekał. U kresu mroku została napojona miłością u samego tej miłości Źródła. Nie była to kropelka, za którą kiedyś była skłonna oddać duszę szatanowi, lecz oceany miłości. Odpoczynek wojownika.

*

A. żyła w zachwycie przez dwa tygodnie, a jego smak żył w niej przez dwa lata. Z wolna budziła się do nowego życia wewnętrznie scalona. Gdy miała czternaście lat prosiła Boga, żeby mogła być tym, kim się czuła: on. Trzydzieści trzy lata później chciała pozostać tym, kim nauczyła się być: to. Pieczęcie jednak zostały z niej zdjęte i została tym, kim - jak teraz czuje - była zawsze: ona.

Być może stało się to za przyczyną pewnego dawnego krótkiego westchnięcia o normalność, jakakolwiek by ona miała być, skierowanego do Boga za pośrednictwem św. Judy Tadeusza, a które mogło być dobrowolnym - choć potem zapomnianym - otwarciem się na późniejszą łaskę: - Skoro jesteś patronem od rzeczy niemożliwych, więc spraw to, co jest niemożliwe.

I wtedy pojawiła się Młoda. W latach szkolnych głęboko zaangażowana w katolicyzm, później pogubiła się duchowo i teraz u swojej dawnej nauczycielki szukała pomocy. Powoli odkrywała przed A. swoje życie. Kiedy wreszcie z trudem wydobyła z siebie imię osoby, z którą ostatnio była związana - i było to imię kobiety - A. postanowiła otworzyć przed Młodą własne życie. Żeby się lepiej rozmawiało.

Wędrowały więc przez swoje życiorysy. Życie A. otwierało i oświecało życie Młodej, która podczas tej wędrówki swą dawną nauczycielkę nazywała coachem, chociaż A. czuła się bardziej matką spieszącą dziecku na ratunek. Dzień po dniu, wyprowadzała Młodą z kolejnych ciemnych zaułków wielkich miast, których jej samej udało się kiedyś uniknąć.

A. patrzyła na wszystko z miłością. Nic jej nie szokowało, nic nie gorszyło, nic nie trwożyło. Raz jeden tylko w tej wędrówce ogarnął A. gniew. Było to wtedy, gdy usłyszała, jak to ileś lat wstecz stara lesbijska ciota pchnęła młodą dziewczynę - niepewną swej seksualności - w objęcia byłej kochanki.

*

Młoda – kiedy zwróciła się do A. o pomoc – przyniosła ze sobą książki. Położyła je bez słów przed A. - żeby one mówiły same za siebie: teozofia, ezoteryka, okultyzm. A. odsunęła książki na bok jednym ruchem: - Bóg jest miłością. I jest tylko jeden Mistrz: to Jezus z Nazaretu. - Dalszą drogę będą odbywać we trójkę: Bóg, Młoda i jej dawna nauczycielka.

Kilka miesięcy później, kiedy ich wspólna wędrówka dobiegnie końca, Młoda powie: - Wiesz, wtedy na początku, byłam zdziwiona, że ty to tak poważnie potraktowałaś. I dodała: - Ale za to, co ze mną zrobiłaś, należałaby ci się nagroda Nobla!

A. przypomniała sobie wtedy pewną spowiedź z całego życia, którą odbyła na Jasnej Górze może piętnaście lat wcześniej. Często opowiadała spowiednikom o swoim dziwnym życiu, o pęknięciu i o bólu. Tak było i podczas tamtej spowiedzi. Tam, na Jasnej Górze – w Wieczerniku – spowiednik powiedział jej coś, czego ani wcześniej, ani później nie słyszała: - To wszystko może mieć jakiś sens. Być może któryś z pani uczniów będzie miał jakiś podobny problem i poprosi kiedyś panią o pomoc. - Pół wieku cierpienia i kilka przeczytanych książek. Opłaciło się.


Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. /.../ Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.

1 Kor 9, 19-23




2009-04-19 
KOMENTARZE - tutaj
CYKL UZUPEŁNIAJĄCY - Kobiety mojego życia
 
 
.