Kanada, czyli pomarańcze przeciw dolarom

Drogi Danielu,

Pytałeś swego czasu o moje kanadyjskie refleksje. Otóż: Kanada to nazwa pewnej rampy, na której rozładowywano ludzi przywożonych do obozu koncentracyjnego. Każdy transport poddawany był tam selekcji na tych, którzy mogą przydać się do pracy i tych którzy od razu pójdą na śmierć w komorze gazowej. Bagaże nowo przybyłych zostawały na wspomnianej rampie, a więźniowie pracujący przy ich przeglądaniu i selekcji mogli zatrzymać dla siebie znajdującą się w nich żywność. Kanada była więc symbolem dostatku, a pracujący tam więźniowie mogli czuć się wybrańcami losu, gdyż jako jedyni w obozie mieli dostęp do tego, co było tak ważne do przetrwania.

*

Taką Kanadę opisuje Tadeusz Borowski w opowiadaniu „Proszę państwa do gazu”. Kiedy w szkole średniej omawialiśmy wspomniany tekst, nie miałam problemu z uchwyceniem tej metafory. Kanada zawsze pachniała mi dobrobytem - żył tam bowiem mój hojny Stryj. Dolary w listach i paczki z odzieżą – to była bardzo praktyczna pomoc w trudnych czasach peerelu. Przesyłane rzeczy były jak nowe, a dolary otwierały drzwi peweksów.

Stryj poszedł w ślady swojego ojca, podolskiego chłopa. Odziedziczył po nim imię oraz smykałkę do interesów. Dobrze powodziło mu się w przedwojennej Polsce, dobrze radził sobie w powojennej Kanadzie. Wojnę spędził natomiast w polskim wojsku: mobilizacja w 1939 i kampania wrześniowa, potem internowanie w Szwajcarii i wypady w misjach specjalnych na teren Francji, w końcu Wielka Brytania.

Tam zastaje go wiadomość o żonie pozostawionej na dalekim Podolu: właśnie zmarła w Krakowie, po powrocie z pięcioletniej zsyłki na Ural. Była jedyną zdolną do pracy osobą i musiała zapracować na utrzymanie zesłanych wraz z nią dwóch małych córeczek oraz pary starych teściów. Dowiozła całą czwórkę pod opiekę moich krakowskich ciotek – i zmarła z wycieńczenia.

Pierwsza żona Stryja pochodziła z ukraińskiej rodziny, żoną drugą zostaje Szkotka, wdowa po brytyjskim lotniku. Niedługo po zakończeniu wojny wyjeżdżają razem na podbój Kanady i razem Kanadę zdobywają. Stryj sprowadza do siebie dwie córki z pierwszego małżeństwa, a w międzyczasie rodzą się trzy następne - moje rówieśniczki. Dziewczynki mają jeszcze przyrodniego brata - z pierwszego małżeństwa drugiej żony Stryja. I to jest moja Kanada.

*

Nigdy nie pociągały mnie zagraniczne podróże, lubiłam natomiast wałęsać się po kraju. Za granicę wyjeżdżałam jedynie do bliskich osób, na bardzo wyraźne zaproszenie. W taki sposób poznałam maleńką cząsteczkę Kanady, gdzie mieszka moja kanadyjska rodzina. Ontario to najbardziej zaludniona część kraju - nie poznałam więc kanadyjskiej głuszy.

Stryj regularnie zapraszał polskich krewnych i gościł nas przykładnie. Na czas letniej kanikuły wtapialiśmy się w życie naszej kanadyjskiej rodziny. Taką Kanadę poznałam: od strony życia rodzinnego. Pomieszkiwałam w różnych miejscach wzdłuż Highway 401 – na wschód i na zachód od Toronto, oraz w samej stolicy prowincji.

W latach siedemdziesiątych była mowa o podjęciu przeze mnie studiów w Kanadzie. Nie wiem, czyj to był pomysł, ja jednak nie drążyłam tego tematu. W latach osiemdziesiątych oczekiwano, że zostanę tam na dobre, ale ja nie wyobrażałam sobie życia poza Polską.

W latach dziewięćdziesiątych byłam zajęta rozwijaniem własnej firmy w Polsce, a namiastkę tamtego odległego kraju miałam tutaj – zatrudniałam bowiem kilku Kanadyjczyków. Na samym początku nowego tysiąclecia, po śmierci Stryja, moje kanadyjskie kontakty rozluźniły się.

*

Kanada, którą poznałam, to piękny kraj. Zieleń była tam soczysta, niebo było błękitne, a słońce było gorące. Miasta, miasteczka i wsie były czyściutkie, a ludzie byli uprzejmi. Życie toczyło się płynnie, jak w dobrze naoliwionej maszynie. Wszechobecna smoothness - to w moim odczuciu kwintesencja Kanady.

Ostatnio coraz więcej klimatów kanadyjskich odnajduję w rzeczywistości polskiej. Nasze lato staje się podobne do kanadyjskiego. Zieleń jest tutaj coraz bardziej zielona, niebo jest coraz bardziej niebieskie, a słońce – coraz bardziej gorące. Jednak do tamtej kanadyjskiej płynności życia jeszcze nam daleko. I bardzo dobrze.

No i mamy już w Polsce - pomarańcze! Stryj zaczął przysyłać je w paczkach w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy dusiłam się życiem tutaj. Paczki pełne słońca ożywiały szaroburą beznadzieję tamtego czasu i podnosiły mnie na duchu. Pomarańcze! Słoneczna ekstrawagancja, która pomagała mi przetrwać końcówkę peerelu.

*

Tyle kanadyjskich refleksji, Danielu. Jest tu szczypta wszystkiego, czym się interesujesz: jest podróż, jest genealogia, a nawet literatura - z komorami gazowymi w tle. I tu krąg mojej opowiastki zamyka się: Kanada to dla mnie również kontakt – przez więzi rodzinne – ze środowiskami negującymi fakt istnienia takich komór.

Serdecznie pozdrawiam,
prowincjałka


PS. Jeszcze dwie historyjki o Stryju. Kiedyś miał bardzo wyraźny sen, z którego wynikało, że w pewnym miejscu na pustyni w Nevadzie zakopane jest jakieś złoto. Pojechał więc i sprawdził. Nic nie znalazł, ale wyprawy nie żałował.

Kiedy byłam w Kanadzie w połowie lat 1980-tych i wiadomo było, że będę wracać do kraju, Stryj spytał, czy ma wskazać mi, gdzie na terenie Bieszczadów mogę znaleźć broń, którą zakopał w 1939 roku. Może się przyda? - pytał.



2009-02-01


KOMENTARZE - tutaj


.