Tajemnice rodzinne 4/4 Chwalebne

Nie lubiła czekać. Ani na coś, ani na kogoś. Po przejściu na emeryturę napisała w [Notatniku], że będąc podatną na choroby, nie czeka już na nic, nie buduje przyszłości: Czekam normalnym biegiem rzeczy na śmierć. Nie wiem, ile mi jest jeszcze przeznaczonym żyć, ale na śmierć. I dziwne, aż się czasem boję sama siebie, bo zaczynam niecierpliwić się czekaniem.

Maria nie miała pretensji do życia za to, że ułożyło się tak, a nie inaczej. Zasadniczo niczego w życiu nie żałowała, może z wyjątkiem tego, że nie udało jej się wygrać miliona w totolotka: A planowałam... poza rozdaniem części pieniędzy, wynajęcie taksówki i zwiedzanie całej Polski samochodem osobowym z A. /.../ Potem zwiedzanie państw socjalistycznych i innych - Orbisem.

A. pamiętała o marzeniu matki. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych jeździła po kraju taksówkami - w sprawach związanych z prowadzeniem własnej firmy - zdarzało się, że zabierała matkę w podróż. Jak na przykład wtedy, gdy porwała ją niemal od śniadania, w kapciach na nogach, w podróż przez pół Polski – do miasta, gdzie mieszkała ostatnia żyjąca siostra Marii.

*

Córka Marii nie wiedziała, dlaczego założyła firmę. W latach osiemdziesiątych miała pomysły biznesowe dla Klubu Inteligencji Katolickiej, którym kierowała – dalszy rozwój Klubu wymagał bowiem środków finansowych. Z kolei wchodząc z ramienia Klubu do władz pewnej fundacji, zobaczyła, jak łatwo można zrobić coś z niczego. Zarząd KIK jednak zdecydowanie odrzucił jakiekolwiek biznesowe propozycje dla Klubu. Pomysły jednak pozostały - wystarczyło wcielić je w życie.

Kiedy dowiedziała się o zapowiadanej przez peerelowskie władze liberalizacji gospodarki, zaczekała parę miesięcy, i z początkiem roku 1989 zarejestrowała firmę, dołączając do rzeszy drobnych pionierów przemian gospodarczych. Bez żalu porzuciła dopiero co rozpoczęte zaoczne studium teologiczne i – ku ogólnemu zdziwieniu – zajęła się biznesem.

Wiedząc, że coraz więcej czasu trzeba będzie poświęcić starzejącej się matce, wymyśliła taką formę działalności, którą można byłoby prowadzić z domu. Zaproponowany autorski pomysł nie wypalił, ale rynek sam zaczął podpowiadać inne formy działalności, które coraz bardziej ją angażowały. Firma stała się jej domem i jej dzieckiem. Dla matki miała coraz mniej czasu.

*

Jak bardzo tęsknota za nią była w matce zakorzeniona, zda sobie sprawę po jej śmierci. Trzy lata przed śmiercią matki lekarz pytał, czy Maria nie miała kiedyś mikrowylewu, o czym mógłby świadczyć lekko opuszczony kącik ust. Jednak dopiero po jej śmierci A. przypomni sobie wcześniejsze zdarzenia, które mogłyby stanowić odpowiedź na pytanie lekarza.

Któregoś dnia bowiem zadzwoniła do niej zaniepokojona sąsiadka matki, z informacją, że Maria dziwnie mówi, nie wypowiadając żadnego wyrazu w całości, i że zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Kiedy A. przyjechała do domu matki, ta czuła się całkiem dobrze, więc i ona o całym zajściu zapomniała.

Zdarzało się często - kiedy A. nie odwiedziła matki przez dzień lub dwa – że ta dzwoniła do córki z prośbą: - Przyjdź! Tęsknię! - Sama natomiast, chociaż często wybierała się na spacer w okolice domu córki, nigdy nie chciała skorzystać z jej zaproszenia: - Nie lubię do Ciebie przychodzić - oznajmiała kategorycznie.

Córka - zajęta sprawami firmy - nie miała czasu odwiedzać matki tak często, jak ta by chciała. Więc tamtego ranka, gdy Maria zadzwoniła z kolejnym żalem, że tęskni, córka po raz pierwszy stwierdziła stanowczo, że ma dużo pracy i nie może tak często przychodzić: - Mamo, ja mam własne życie! - powiedziała na koniec. Maria nic na to nie odpowiedziała, a córka po kilku godzinach odebrała telefon od zaniepokojonej sąsiadki.

*

Maria zamieszkała u córki niedługo potem, a stało się to wtedy, gdy A. zwichnęła nogę. Było wiadomo, że w tym stanie nie będzie mogła odwiedzać matki w najbliższym czasie. Maria wtedy - z własnej inicjatywy - zamieszkała na ten czas u córki. Pobyt, który miał trwać parę tygodni, przeciągnął się do paru lat. Maria w tym czasie ani razu nie powiedziała córce, że się jej u niej nie podoba.

Mówiła natomiast, że zaczyna tracić świadomość, i że boi się myśli samobójczych. Mówiła, że chciałaby już umrzeć, i że nie będzie to łatwe ze względu na silne serce. Mówiła też, że nie boi się samej śmierci, lecz umierania. Mówiła również, że jest tak zmęczona życiem, że już nie chce żadnej wieczności. Ale jednocześnie pytała córkę, czy tam, w niebie, rozpoznają się. I jeszcze mówiła, że zależy jej, aby w trumnie ładnie wyglądać.

Matka i córka umówiły się, że w raju spotkają się pod umówionym drzewkiem. Córka jednak pewnego razu wysłała matkę do piekła: - Za to, co mama mi robi, będzie się mama smażyć w piekle! - Życie pod jednym dachem z matką stawało się coraz trudniejsze. Zanik świadomości następował powoli, wyrażając się kolejnymi dziwactwami matki, które córka brała za złą wolę i złośliwość. A., zdana na siebie samą, czuła się osaczona nowymi sytuacjami, z którymi nie od razu potrafiła sobie radzić.

*

Najpierw pojawiło się wygasanie pamięci. Gdy przeniosły się na powrót do rodzinnego domu, zaczęło się wygasanie funkcji życiowych. Znajomi z Neokatechumenatu już od dawna nie odwiedzali Marii. Córka angażowała do sporadycznej pomocy znajome osoby, ale z wolna konieczna stawała się pomoc całodobowa.

Przez ich dom przewinął się cały korowód opiekunek, zanim udało się znaleźć osobę serdeczną i odpowiedzialną. Maria nie poruszała się już samodzielnie, z wolna zapadała też w milczenie. A jednak pani, która opiekowała się nią do końca, powiedziała kiedyś, że trudno sobie nawet wyobrazić, jak wiele uczy się od Pani Marii.

Córka starała się zapewnić matce jak najlepsze warunki, ale sama nie potrafiła być w stosunku do niej bezwzględnie dobra. Zdarzały się jej takie wybuchy wściekłości, że gotowa była zabić matkę. Działo się tak właściwie w jednej sytuacji: kiedy musiała matkę karmić, a ta połykała tak wolno, że posiłek przeciągał się do jednej, dwóch, a nawet trzech godzin.

Pewnego razu, kiedy wybuchła wściekłością, matka, która już nie umiała mówić, spojrzała jej prosto w oczy i uczyniła nad nią znak krzyża – niemy egzorcyzm - który podziałał na córkę jak piorun. Zresztą jej napady wściekłości były zawsze krótkie i kończyły się natychmiastowym żalem.

*

Był w córce jednak jeszcze inny żal, podskórny, który dawał o sobie znać w wybuchach wściekłości: - Przyczepiłaś się do mnie, bo mnie potrzebujesz! - rzucała w twarz niewiele już rozumiejącej matce – Kiedy prosiłam, żebyś mnie odwiedziła, nie raczyłaś się pofatygować! Dopiero jak byłam ci potrzebna – wtedy się przyplątałaś! - A. miała wrażenie, że swoimi wybuchami dopełniała ostatnią drogę krzyżową matki: biczowała ją i raniła cierniem. A może stanowiły dla siebie nawzajem krzyż? I nawzajem swoje krzyże nosiły?

Parę lat wcześniej Maria, mimo że chciała już umrzeć, na prośbę córki zgodziła się żyć tak długo, jak długo będzie jej potrzebna. I powiedziała to Bogu. Pięć lat później jej córka Bogu powiedziała, że ten czas już nadszedł, że przedłużanie agonii matki nie ma już sensu. Powiedziała to po południu, a wieczorem Maria nie żyła.

*

Pogrzeb odbył się w piękny wrześniowy dzień. Maria nie wyglądała tak, jak kiedyś chciała. Wychudzone ciało, zapadłe policzki - w trumnie leżał wysuszony wiórek człowieka. A jednak przechodząc na drugą stronę życia była - jak zawsze - ładna. Bez cienia skargi, bez śladu złośliwości: łagodna jak owieczka i cicha jak gołąbek.

Nad otwartą trumną dwie młode dziewczyny, wynajęte studentki wychowania muzycznego, odśpiewały piosenkę, którą kończono dzień na obozach harcerskich wypełnionych służbą, w których w młodości uczestniczyła Maria: Idzie noc, słońce już zeszło z gór, zeszło z pól, zeszło z mórz. W cichym śnie zaśnij już. Bóg jest tuż.

W stypie uczestniczyła jedynie rodzina: siostrzenice i siostrzeńcy zmarłej, którzy stawili się niemal w komplecie - wraz z rodzinami. Były też dwa anioły, które opiekowały się Marią w ostatnich latach i miesiącach jej życia. A. spojrzała na swoich kuzynów - siedzieli przy stole poważni, milczący, uroczyści. Wszyscy patrzyli na nią. - Dobrze znaliście mamę i wiecie, jak bardzo lubiła gości i towarzystwo ludzi - powiedziała - Zachowujmy się więc tak, jakby była tu z nami. - I zaczęła się radosna biesiada, którą wspominają do dzisiaj.



ROZWAŻANIE: Brzemienna woła cierpiąc bóle i męki rodzenia...

Potem wielki znak się ukazał na niebie:
Niewiasta obleczona w słońce
i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
A jest brzemienna.
I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia.

Ap 12, 1-2


Podsumowanie: [Dramatis personae]


2009-03-22


KOMENTARZE – tutaj


.