3.VIII.1975
Rok
prawie minął od śmierci Wojtka [Człowiek w przyciasnych butach],
a ja jakoś nie mogłam zabrać się do kontynuowania tych moich
zwierzeń, czy myśli, które na skutek przeżyć jak sępy atakują
moją duszę i umysł. Może dlatego, że skończyło się moje ni
takie, ni siakie małżeństwo i już nie będę więcej przeżywać.
A jednak – przeżywam to wszystko po tysiąckroć w myślach, we
wspomnieniach.
Nic
nie pisałam, bo jakoś nie starczało na to czasu i już nie czułam
potrzeby. A. kilkakrotnie nagabywała mnie: „Czemu mamusia
już nie pisze pamiętnika?”. Początkowo myślała, że ja nie
odnotowałam nawet wydarzenia śmierci ojca. To jednak zdążyłam
jeszcze tego samego dnia uwiecznić (głupie słowo) na papierze.
Nie
pisałam, bo szkalowałam zmarłego językiem. Nie czuję z tego
powodu żadnego wyrzutu sumienia. Nie miałam nic dobrego o nim do
powiedzenia. Wszystko tylko złe, ale prawdziwe. Takie jest moje
odczucie, a ja, nie chwaląc się, mam dobre rozeznanie.
Mogłabym
milczeć, ale nie umiem. Tyle razy sobie obiecuję, że zamknę w
sobie moje przeżycia, że nikomu nic nie powiem złego o mojej
rodzinie, ale jak zacznę mówić, to zwykłe przyzwyczajenie do
mówienia o wszystkim prawdy, nagiej prawdy, i niepohamowana chęć
mówienia, niweczą wszystkie moje dobre zamiary.
11-go
byłam u spowiedzi i u Komunii Świętej. 12-go też. Dwunastego rano
przyjechała S. Poszłyśmy razem na mszę za Wojtka i byłyśmy u
Komunii. A. przestała praktykować, więc nie była. Po mszy
zobaczyłyśmy w kościele T.T. Zostawiłam na drzwiach mieszkania
kartkę, gdzie jesteśmy, więc przyszedł, do kościoła.
*
Przed
śmiercią Wojtka byłam na niego tak rozżalona, że obiecywałam
sobie, że jeżeli umrze, to nie włożę po nim żałoby. A
jednak... Moment jego śmierci przeżyłam okropnie. Nie
przypuszczałam, że tak będzie. Umierał krótko, ale gwałtownie.
A. obliczyła, że wszystko razem nie trwało dłużej jak 15
minut.
A.
weszła do pokoju ojca, a on w tym momencie dostał drgawek kończyn
i lekkiego skurczu twarzy. Narobiła krzyku: „Mamo! Co się dzieje
z ojcem?!”. Wbiegłam do pokoju. Widziałam to. A. pobiegła
do telefonu wezwać pogotowie, a ja zostałam przy nim. Odzyskał
przytomność, był cały spocony. Powiedział: „Słabo mi, słabo”.
W
tej chwili przyjechał doktór. Wnieśli nosze i tlen. Doktór
zapytał go, czy chce do szpitala. On zaczął mówić, że był w
szpitalu, ale głos jego wydobywał się gdzieś z głębi gardła.
Jak gdyby mówił nasadą języka. Ja się odezwałam: „Panie
doktorze, jeżeli trzeba, to proszę go zabrać. Chorego nie trzeba
pytać.”
Doktór
przedłużał prawdopodobnie sprawę zabrania, bo już wiedział, że
nie ma kogo zabierać. Po chwili powiedział: „Agonia”. Byłam
przerażona. A. była strasznie opanowana. Ciągnęła mnie,
żebym wyszła, żebym nie patrzyła, ale ja jakbym wrosła w ziemię.
Nie mogłam odejść. Stałam i patrzyłam z przerażeniem.
A.
potem mówiła, że zachowywałam się tak, jak przy telewizorze,
kiedy kibicuję na meczu piłki nożnej – bez opanowania. Dostałam
jakiegoś ataku, kiedy już wyzionął ducha. Ale to wyzionięcie
było okropne. Zerwał się. Tak jakby chciał coś mówić, ale nic
nie wyszło. Tylko bardzo gwałtownie wyrzucał z siebie powietrze,
tak jak z impetem wypryskuje się nabraną w usta wodę aż bryzgi
śliny poszły.
Potem
upadł na poduszkę, twarzą na dół i kilka razy zapiszczał.
Dosłownie zapiszczał tragicznie, boleśnie i tak ducha wyzionął.
Ja, jak głupia tłumaczyłam się jak histeryczka przed lekarzem i
sanitariuszem ze swego stanu: „Męża nie kochałam i nie był dla
mnie dobry, ale człowiek...”.
Co
to miało znaczyć, to już i sama nie wiem. Słowa pamiętam, i
wszystko pamiętam, ale zachowywałam się jak w gorączce. Szyja
zaczęła mi drętwieć. A. wyprowadziła mnie do mego pokoju
i położyła na tapczanie. Doktór mnie zbadał i bał się o mnie.
Powiedział, że to szok. Po pewnym czasie to przeszło. Lekarz kazał
A. dzwonić, gdyby się nie polepszyło. Polepszyło się, ale
nie mogłam się ruszyć. Leżałam.
*
A.
tymczasem z zimną krwią sprzątała w ojca pokoju i szukała
kluczyka. Dziwiłam się, jak ona może. Mogła. Znalazła kluczyk.
Znalazła skrzynkę. Otworzyła. Obliczyła. Pokazała zawartość
mnie. Sześć, czy dziewięć książeczek samochodowych na jakieś
ponad 40 tys. zł. Zapisanych na nią po śmierci, a raczej na
wypadek śmierci.
A.
nic przede mną nie zataiła. Dla mnie to było tak smutne. Leży
martwy, a pieniądze na koncie i w dolarach. I po co? I po co? Mógł
się leczyć prywatnie. Nie kutwić. Ratować się zawczasu. Ale on
wolał jęczeć i liczyć na litość lekarzy. A. potem
mówiła: „Przecież tyle przyjemności mógłby zrobić nam
wszystkim. Załatwić jakieś prywatne wczasy wspólne. Byłyby
wspomnienia...”. Byłyby – przyjemniejsze.
A.
energicznie zajęła się i rzeczowo sprawą pogrzebu. Ona uprzątnęła
wszystko w pokoju ojca, bo mieli wkroczyć obcy ludzie. Przygotowała
ubranie i bieliznę, i poszła załatwiać formalności na mieście.
Przecież czas krótki, a my tylko dwie do wszystkiego.
Ja
zostałam w domu, żeby zająć się przygotowaniem przyjęcia dla
przyjeżdżających. Trudno o mięso. Zadzwoniłam do Steni. Ta zaraz
przyszła. Było mi raźniej. Obiecała, a potem i kupiła, i
przyniosła 2,5 kg mięsa wołowego miękkiego. Ja kupiłam kurczaki.
A. dwoiła się i troiła. Załatwiała wszystko - i sprawy
pogrzebu, i sprawę noclegów dla rodziny, i sprawę kwiatów, i
sprawę podjęcia pieniędzy z ZUS-u, choć to mogło zaczekać, ale
[przecież z rodziny ojca się wywodzi]...
O
godz. 17-ej przyjechali z Zakładu Pogrzebowego, żeby zabrać zwłoki
do kaplicy cmentarnej. Ja bym przegapiła zegarek, który Wojtek miał
na ręce, ale ludzie uczciwi, a może myśleli, że ja widzę, oddali
mi go do rąk. Zwłoki złożyli do trumny i ponieśli do samochodu.
A. powiedziała: „Mamusiu! Ja pojadę z nimi. Tak przykro, że ojciec ostatni raz i na zawsze opuszcza już nasz dom, i pojedzie
tylko z obcymi ludźmi”. Odprowadziła ojca.
Jak
ona wszystko potrafiła załatwić! Wszystko umiała i miała siły.
A. sprzątała mieszkanie. A. przygotowała pościel.
A. przygotowała pokój ojca do obiadu po pogrzebie. A.!
Skąd to wszystko jej przyszło?! Ja tylko załatwiłam nekrologi. I
to tylko w Zakładach Graficznych. Ona już załatwiała rozklejanie
na mieście. Energiczna i dzielna!
Wieczorem
poszłyśmy do Lusi, żeby ją zawiadomić, zresztą Genę też
zawiadomiłam na drugi dzień, żeby one nie przeraziły się, kiedy
zobaczą nekrologi. Kiedy wracałyśmy od Lusi, A.
powiedziała: „Mamo, a ja uczułam ulgę. Już będzie jeden dom”.
To w dzień śmierci ojca! Przecież nie ona temu winna?!
Już
czuję się zmęczona. Dokończę innym razem, jak przyjdzie
natchnienie.
*
Tak kończy się ostatni wpis Mamy w jej [Notatniku].
Więcej o moim Ojcu: [Człowiek
w przyciasnych butach]. Więcej o naszej rodzinie, w dużym stopniu przez pryzmat opowieści i notatek Mamy: [Tajemnice rodzinne].
20.02.2009
KOMENTARZE - tutaj
.
KOMENTARZE - tutaj
.