Owoce
przemyśleń ujmowała syntetycznie: jednym wyrazem, krótką frazą,
zwięzłym tekstem. Często myślała obrazami. Kiedyś A.
zobaczyła ich troje: rodzice, a w środku ona, dziecko, jak
trzymając dłoń matki w jednej dłoni, a w drugiej dłoń ojca, z
całych sił próbuje trzymać się obojga, coraz bardziej
oddalających się i rozrywających ją na pół. I trwa tak między
nimi, rozpięta jak na krzyżu. [Trzy, dwa, jeden, zero]
Nad
doświadczeniem ciernia również myślała obrazem: dwie
przecinające się linie, jak wielka litera X, jej ciało i psychika,
ona i on w niej, nawzajem skrzyżowani. Człowiek
wykreślony z życia. Z przecięcia na tym swoistym krzyżu wyrośnie
w niebo specyficzny kwiat, wielka litera P, jakby sztandar nad jej
ukrzyżowanym życiem. Historyczny pesymizm – metafizyczny
optymizm. Tak zatytułuje ten obraz. Ale nie od razu. Wszystko w
swoim czasie. A jeszcze później, po lewej stronie ukośnego krzyża
pojawi się litera Alfa, a po stronie prawej będzie litera Omega. I
podpis: klatka > krzyż > brama.
I
jeszcze: mały bezsens jej życia na tle nadrzędnego, wszystko
ogarniającego, sensu. Mała dewiacja na tle wielkiej normy.
Dochodzenie do prawdy. Ta droga też ma formę krzyża: pionowe ramię
to strzałka wskazująca w niebo. Belka poprzeczna stawia opór
dynamice belki pionowej. Różne przeszkody na drodze w górę.
Wprowadzanie ładu w chaosie. Dialektyka krzyża – głosi
podpis.
*
A.
od dzieciństwa czuła potrzebę porządkowania. Kiedy jej malutki
świat nie był uładzony, czuła się tak, jakby jej nie było.
Przywrócenie rzeczom ładu przywracało w niej poczucie istnienia.
Męczyło ją to, ale nie potrafiła funkcjonować w chaosie. Na
przykład podczas studiów z własnej inicjatywy zajmie się studenckim kołem
naukowym na swoim kierunku. O jego istnieniu dowie się z zakurzonych dokumentów organiza złożonych nie
wiadomo kiedy i nie wiadomo przez kogo na jednej z półek w czytelni instytutu.
W ciągu roku wyprowadzi je z niebytu, a w ciągu następnych dwóch lat uczyni kołem wiodącym w skali kraju. Dobra organizatorka, będzie
potem w swym życiu wielokrotnie porządkować różne sprawy. Będzie
sprzątać po innych. Przywracanie pierwotnego ładu będzie napawać
ją radością.
W
końcowej fazie studiów z równą determinacją zacznie porządkować
swoje życie. Ojca już nie będzie, sytuacja w domu uprości się, a
w niej będzie trwać pamięć tamtego światła [Świadectwo], które
niedawno zobaczyła, i które ją – taką jaka jest – przeniknęło
i połączyło z nieskończonością. W niej nadal nie wszystko
będzie do siebie pasować, ale ona – przeniknięta tym światłem
– nagle zaczęła pasować do wszystkiego. Mam w ramionach cały
świat – będzie cytować popularną wówczas piosenkę.
W
okresie uładzania swojego życia, narysuje w notesiku kilka figur w
kształcie krzyża. To będzie owoc medytacji nad życiem. Będzie
notować takie rzeczy dla zachowania pamięci drogi, na którą
właśnie weszła. Ale jeszcze wcześniej – też w formie krzyża -
zapisze coś, co w jednej chwili zrozumiała. W ten specyficzny krzyż
wpisane jest całe niebo: Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty,
Maryja, Aniołowie i Święci.
*
I
jeszcze taki obraz: struktura człowieka ujęta w formę prostego
kryształu. I lapidarny zapisek: ciało i psychika wspornikami duszy
(sarks-psyche-pneuma). Tak wtedy siebie postrzegała. Potem dowie
się, że psychikę definiuje się jako funkcję ciała i duszy. W
jej świecie ciało i psychika były tak rozdzielone, że innego
obrazu nie była w stanie sobie wyobrazić. Być może dlatego tak
wyraźnie przez to pękniecie w sobie zobaczyła czynnik trzeci:
duszę. Wspólną dla on i ona w niej. Spajającą
człowieka w całość.
Zapisywanie
przemyśleń w graficznej formie krzyża sprawiło, że
postanowiła kupić sobie metalowy krzyżyk na łańcuszku - do
noszenia na szyi. Odrzucała jako nieestetyczne i niezrozumiałe
krzyżyki z odlewem ciała przytwierdzonego do belek krzyża. Gładki,
chłodny, czysty - krzyż filozoficzny - tylko taki wtedy jej
odpowiadał.
A.
nie pamięta, kiedy zaczęła przypatrywać się ciału rozpiętemu
na krzyżach, których pełne są kościoły. Może wiązało się to
z niespodziewaną koniecznością przewodniczenia Klubowi
Inteligencji Katolickiej w mieście, w którym mieszka? Będzie teraz
musiała przygotowywać czuwania połączone z odmawianiem Różańca,
rozważania Drogi Krzyżowej w Wielkim Poście, a raz w roku
przewodniczyć klubowej pielgrzymce autokarowej do Częstochowy.
*
W
stosunku do kultu maryjnego była zdecydowanie sceptycznie
nastawiona. Jednak dzięki pielgrzymkom – chcąc nie chcąc –
zaczęła poznawać postać Maryi. Na Jasnej Górze zawsze czuła się
dobrze. Miała swój własny jasnogórski rytuał: zaczynała od
dobrej kawy w jedynej kawiarni w okolicy, w której w latach
osiemdziesiątych dobrą kawę można było dostać. Siedziała przy
kawie, obserwowała świat i rozmyślała. Czuła jednocześnie, że
nikt w niebie nie ma jej za złe, że nie od razu biegnie do
kościoła.
Podczas
rozważań Drogi Krzyżowej zaczęła utożsamiać się z postacią
Cyrenejczyka. Było coś, co łączyło A. z Chrystusem:
On dźwigał krzyż, i ona dźwigała krzyże. Robiła to pod
przymusem okoliczności, gdyż tak ułożyło się jej życie. Z własnej
inicjatywy pewnie nigdy nie zbliżyłaby się do Jezusa podążającego
na Golgotę. Była na to za wygodna. Była jak Cyrenejczyk.
Być
może podczas takich rozważań oswajała się z myślą, że na
krzyżu umarł człowiek z krwi i kości, a nie idea filozoficzna.
Wczuwając się w postać Cyrenejczyka, mogła czuć tamtą bliskość
między Jezusem i pomocnikiem w dźwiganiu krzyża.
Pewnie
wtedy zaczęła też wczuwać się w sytuację Jezusa, wchodzić w
Jego buty. Stwórca skazany przez stworzenie na śmierć. Dlaczego
ktoś taki jak Bóg - ktoś wszechmocny - godzi się na to? Nie zna
motywacji Boga, ale czuje, że Bóg jest po prostu fair. W
stosunku do niej i jej cierpienia.
*
Do
wniosku takiego dojść musiała gdzieś na początku lat
osiemdziesiątych, bo postawę Boga określi słowem, którego
właśnie się uczy: solidarność. Bóg jest z nią
solidarny. Fakt, że po tej drodze krzyżowej idą razem, ujmuje
ciężaru jej osobistemu krzyżowi, a jarzmo samotności staje się
słodsze.
Wtedy
zgodzi się ostatecznie na samotność, której jedyną beneficjentką
wydaje się być jej matka. Poczuje się tak, jakby urodziła się
jedynie po to, żeby jej matka nie była sama na starość. Maria
bała się samotnej starości i prosiła Boga o córkę, która jej
nie opuści. Jest więc swojej matki wysłuchaną modlitwą.
Bóg,
żeby spełnić prośbę jednej osoby, potrzebował kogoś innego,
kogo by posłał do niej. Czy samo to posłannictwo nie czyni już
życia sensownym? Matka, widząc zmiany zachodzące w A.,
powie z uznaniem, że wreszcie widzi efekty swego oddziaływania
wychowawczego. - To nie mama mnie wychowała, tylko Bóg - usłyszy w
odpowiedzi. - Nie ma znaczenia kto. Grunt, że efekt jest dobry -
spokojnie odpowie matka.
Patrząc
z perspektywy na swoje życie, A. stwierdzi, że los nie mógł
dać jej lepszej matki. Maria bowiem bardziej przejmowała się tym,
jakim człowiekiem jest jej córka, niż w co się ubiera. Bardziej
niż brak makijażu na twarzy córki, martwił ją brak dobra w jej
sercu. Abnegacją córki martwiła się, ale przeważało naturalne
poczucie hierarchii wartości.
*
Poczucie
identyfikacji z płcią psychiczną jest o wiele silniejsze od
poczucia identyfikacji z płcią biologiczną. Dzieje się tak pewnie
dlatego, że to psychika, a nie ciało, jest narzędziem widzenia
siebie. To tak, jakby biologicznej dziewczynce nałożyć na psychikę
takie okulary, które fałszują widok. Jest kobietą, ale ona tego
nie widzi, bo na jej psychikę włożono okulary przeznaczone dla
chłopczyka. Psychika została nieprawidłowo opieczętowana.
W
wieku dorosłym dla osób transseksualnych największym szczęściem
jest znalezienie normalnego partnera heteroseksualnego. Na poziomie
ciała związek taki wygląda na homoseksualizm (ona i ona), ale
homoseksualizmem nie jest, gdyż w jego wewnętrznym przeżyciu - na
poziomie psychiki – występuje heteroseksualna komplementarność
(on i ona).
A.
mogła próbować ułożyć sobie życie z heteroseksualną
przyjaciółką, która w imię swoiście pojmowanej przyjaźni
gotowa była pójść na kompromis z własną seksualnością –
rozpoznaną i rozbudzoną [O kobiecie, która wiedziała o mnie wszystko]. Dla A. było to nie do przyjęcia
ze względu na brak w takim związku pełnej komplementarności
(obejmującej naturalną płodność). Poza tym, nie zdecydowałaby
się na jakiekolwiek zobowiązanie nawet o charakterze platonicznym,
gdyż miała bardzo wyraźne przeczucie, że na końcu tej mrocznej
drogi czeka na nią ktoś inny. I że nie jest to kobieta.
Nie
interesowali jej również – jako partnerzy - mężczyźni, którzy
w tym czasie pojawiali się w jej życiu. Jej psychika (on) nie
znajdowała niczego szczególnie pociągającego w ich psychice (on).
Natomiast panowie owi – była tego świadoma – byli zafascynowani
Tajemnicą, którą już wtedy w sobie nosiła. Wiedziała, że -
nieświadomie – dążyli do tego, aby posiadając ją wejść
automatycznie w posiadanie Tajemnicy.
A.
żyła więc w bolesnym klinczu. W związku z kobietą blokowało ją
ciało, a w związku z mężczyzną blokadę stanowiła psychika.
Czasami tak bardzo tęskniła choćby do kropelki tego, co z siebie
nawzajem piją mężczyzna i kobieta, że była bliska podpisania
paktu z diabłem za ten jeden moment.
*
A.
najbardziej intensywnie żyła więc w swoim wnętrzu. Czy tak było
zawsze, tego nie pamięta. W sposób świadomy działo się tak na
pewno od wtedy, gdy musiała zacząć zastanawiać się nad sobą. W
późniejszych latach znajomi będą o niej mówić: Alicja w
krainie czarów. A przecież trudno byłoby ją nazwać odludkiem
- była osobą zdecydowanie społeczną. A może było tak, jak
kiedyś powie ktoś z jej dawnych uczniów, że jednocześnie była i
nie była? Kiedy pracowała w szkole, potrafiła normalnie prowadzić
lekcję, ale jej wzrok co jakiś czas uciekał przez okno,
zdradzając, że jest też gdzieś całkiem indziej, i gdzieś o
wiele dalej. A jeszcze inny z uczniów powie, że dopiero po latach
rozumie, że ona się za nich wtedy modliła. Modliła? - zdziwi się.
Przecież ona wtedy tylko tak sobie rozmyślała.
Czasami
jednak świadomość posiadania życia wewnętrznego docierała do
niej jak małe oświecenie. - Boże, ależ ja mam ciekawe życie
wewnętrzne! - wykrzyknęła pewnego razu z niedowierzaniem.
Zaczynała zdawać sobie sprawę, że dzieje się tak za sprawą tego
bolesnego ciernia, który w sobie nosi. Zacznie nazywać go
struną, na której Bóg wygrywa swoją melodię. Aria na
strunie G – to jest muzyka jej wnętrza w tamtym okresie [Wysłuchane modlitwy. Aria na strunie G].
Muzyka lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku – w jej życiu.
Pomimo
samotności, była szczęśliwa, słysząc w sobie smutno-piękną
arię na strunie jej ciernia. Sama przed sobą nazywała siebie
zboczeńcem i w takich chwilach współczuła innym zboczeńcom,
którym nie dane jest takie szczęście. Postanowiła być wobec Boga
ich rzecznikiem. Pokazać, że pomimo dewiacji seksualnych czy
zaburzeń psychicznych, można być człowiekiem. I jeszcze więcej -
być człowiekiem świętym.
To
chyba wtedy, przez to bolesne pęknięcie w osobowości, zaczęła
wewnętrznie oglądać zło - całą panoramę dewiacji, z
wyjątkiem homoseksualizmu, który wewnętrznie pozna w innym czasie i w innych
okolicznościach. Pęknięcie w osobowości było jakby oknem, przez
które w jej wnętrze wchodziły różne brudy związane przede
wszystkim z seksualnością. Poznawała smak każdej dewiacji i
musiała dać jej duchowy odpór. Czuła, że robi to za kogoś
innego, kto ma zbyt mało siły, aby się oprzeć złu. W sobie – w
imię duchowej solidarności – zaprowadzała porządek. Na swoim
posterunku starała się we wdzierającym się w nią moralnym
chaosie zaprowadzać ład. Miała wrażenie, że pierze cudze brudy.
On
[Jezus] sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy
przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości -
Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. (1P 2,24)
11.04.2009
KOMENTARZE - tutaj
DALSZY CIĄG - Wysłuchane modlitwy 4/4 Duch
.