Wysłuchane modlitwy 3/4 Struna

Owoce przemyśleń ujmowała syntetycznie: jednym wyrazem, krótką frazą, zwięzłym tekstem. Często myślała obrazami. Kiedyś A. zobaczyła ich troje: rodzice, a w środku ona, dziecko, jak trzymając dłoń matki w jednej dłoni, a w drugiej dłoń ojca, z całych sił próbuje trzymać się obojga, coraz bardziej oddalających się i rozrywających ją na pół. I trwa tak między nimi, rozpięta jak na krzyżu.

Nad doświadczeniem ciernia również myślała obrazem: dwie przecinające się linie, jak wielka litera X, jej ciało i psychika, ona i on w niej, nawzajem skrzyżowani. Człowiek wykreślony z życia. Z przecięcia na tym swoistym krzyżu wyrośnie w niebo specyficzny kwiat, wielka litera P, jakby sztandar nad jej ukrzyżowanym życiem. Historyczny pesymizm – metafizyczny optymizm. Tak zatytułuje ten obraz. Ale nie od razu. Wszystko w swoim czasie. A jeszcze później, po lewej stronie ukośnego krzyża pojawi się litera Alfa, a po stronie prawej będzie litera Omega. I podpis: klatka > krzyż > brama.

I jeszcze: mały bezsens jej życia na tle nadrzędnego, wszystko ogarniającego, sensu. Mała dewiacja na tle wielkiej normy. Dochodzenie do prawdy. Ta droga też ma formę krzyża: pionowe ramię to strzałka wskazująca w niebo. Belka poprzeczna stawia opór dynamice belki pionowej. Różne przeszkody na drodze w górę. Wprowadzanie ładu w chaosie. Dialektyka krzyża – głosi podpis.

*

A. od dzieciństwa czuła potrzebę porządkowania. Kiedy jej malutki świat nie był uładzony, czuła się tak, jakby jej nie było. Przywrócenie rzeczom ładu przywracało w niej poczucie istnienia. Męczyło ją to, ale nie potrafiła funkcjonować w chaosie. Na przykład podczas studiów z własnej inicjatywy zajmie się studenckim kołem naukowym na swoim kierunku. O jego istnieniu dowie się z zakurzonych dokumentów złożonych nie wiadomo kiedy na jednej z półek w czytelni instytutu. W ciągu roku wyprowadzi je z niebytu i uczyni kołem wiodącym w skali kraju. Dobra organizatorka, będzie potem w swym życiu wielokrotnie porządkować różne sprawy. Będzie sprzątać po innych. Przywracanie pierwotnego ładu będzie napawać ją radością.

W końcowej fazie studiów z równą determinacją zacznie porządkować swoje życie. Ojca już nie będzie, sytuacja w domu uprości się, a w niej będzie trwać pamięć tamtego światła [Świadectwo], które niedawno zobaczyła, i które ją – taką jaka jest – przeniknęło i połączyło z nieskończonością. W niej nadal nie wszystko będzie do siebie pasować, ale ona – przeniknięta tym światłem – nagle zaczęła pasować do wszystkiego. Mam w ramionach cały świat – będzie cytować popularną wówczas piosenkę.

W okresie uładzania swojego życia, narysuje w notesiku kilka figur w kształcie krzyża. To będzie owoc medytacji nad życiem. Będzie notować takie rzeczy dla zachowania pamięci drogi, na którą właśnie weszła. Ale jeszcze wcześniej – też w formie krzyża - zapisze coś, co w jednej chwili zrozumiała. W ten specyficzny krzyż wpisane jest całe niebo: Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty, Maryja, Aniołowie i Święci.

*

I jeszcze taki obraz: struktura człowieka ujęta w formę prostego kryształu. I lapidarny zapisek: ciało i psychika wspornikami duszy (sarks-psyche-pneuma). Tak wtedy siebie postrzegała. Potem dowie się, że psychikę definiuje się jako funkcję ciała i duszy. W jej świecie ciało i psychika były tak rozdzielone, że innego obrazu nie była w stanie sobie wyobrazić. Być może dlatego tak wyraźnie przez to pękniecie w sobie zobaczyła czynnik trzeci: duszę. Wspólną dla on i ona w niej. Spajającą człowieka w całość.

Zapisywanie przemyśleń w graficznej formie krzyża sprawiło, że postanowiła kupić sobie metalowy krzyżyk na łańcuszku - do noszenia na szyi. Odrzucała jako nieestetyczne i niezrozumiałe krzyżyki z odlewem ciała przytwierdzonego do belek krzyża. Gładki, chłodny, czysty - krzyż filozoficzny - tylko taki wtedy jej odpowiadał.

A. nie pamięta, kiedy zaczęła przypatrywać się ciału rozpiętemu na krzyżach, których pełne są kościoły. Może wiązało się to z niespodziewaną koniecznością przewodniczenia Klubowi Inteligencji Katolickiej w mieście, w którym mieszka? Będzie teraz musiała przygotowywać czuwania połączone z odmawianiem Różańca, rozważania Drogi Krzyżowej w Wielkim Poście, a raz w roku przewodniczyć pielgrzymce do Częstochowy.

*

W stosunku do kultu maryjnego była zdecydowanie sceptycznie nastawiona. Jednak dzięki pielgrzymkom – chcąc nie chcąc – zaczęła poznawać postać Maryi. Na Jasnej Górze zawsze czuła się dobrze. Miała swój własny jasnogórski rytuał: zaczynała od dobrej kawy w jedynej kawiarni w okolicy, w której w latach osiemdziesiątych dobrą kawę można było dostać. Siedziała przy kawie, obserwowała świat i rozmyślała. Czuła jednocześnie, że nikt w niebie nie ma jej za złe, że nie od razu biegnie do kościoła.

Podczas rozważań Drogi Krzyżowej zaczęła utożsamiać się z postacią Cyrenejczyka. Było coś, co łączyło A. z Chrystusem: On dźwigał krzyż, i ona swoje krzyże dźwigała. Robiła to pod przymusem okoliczności, gdyż tak ułożyło się życie. Z własnej inicjatywy pewnie nigdy nie zbliżyłaby się do Jezusa podążającego na Golgotę. Była na to za wygodna. Była jak Cyrenejczyk.

Być może podczas takich rozważań oswajała się z myślą, że na krzyżu umarł człowiek z krwi i kości, a nie idea filozoficzna. Wczuwając się w postać Cyrenejczyka, mogła czuć tamtą bliskość między Jezusem i pomocnikiem w dźwiganiu krzyża.

Pewnie wtedy zaczęła też wczuwać się w sytuację Jezusa, wchodzić w Jego buty. Stwórca skazany przez stworzenie na śmierć. Dlaczego ktoś taki jak Bóg - ktoś wszechmocny - godzi się na to? Nie zna motywacji Boga, ale czuje, że Bóg jest po prostu fair. W stosunku do niej i jej cierpienia.

*

Do wniosku takiego dojść musiała gdzieś na początku lat osiemdziesiątych, bo postawę Boga określi słowem, którego właśnie się uczy: solidarność. Bóg jest z nią solidarny. Fakt, że po tej drodze krzyżowej idą razem, ujmuje ciężaru jej osobistemu krzyżowi, a jarzmo samotności staje się słodsze.

Wtedy zgodzi się ostatecznie na samotność, której jedyną beneficjentką wydaje się być jej matka. Poczuje się tak, jakby urodziła się jedynie po to, żeby jej matka nie była sama na starość. Maria bała się samotnej starości i prosiła Boga o córkę, która jej nie opuści. Jest więc swojej matki wysłuchaną modlitwą.

Bóg, żeby spełnić prośbę jednej osoby, potrzebował kogoś innego, kogo by posłał do niej. Czy samo to posłannictwo nie czyni już życia sensownym? Matka, widząc zmiany zachodzące w A., powie z uznaniem, że wreszcie widzi efekty swego oddziaływania wychowawczego. - To nie mama mnie wychowała, tylko Bóg - usłyszy w odpowiedzi. - Nie ma znaczenia kto. Grunt, że efekt jest dobry - spokojnie odpowie.

Patrząc z perspektywy na swoje życie, A. stwierdzi, że los nie mógł dać jej lepszej matki. Maria bowiem bardziej przejmowała się tym, jakim człowiekiem jest jej córka, niż w co się ubiera. Bardziej niż brak makijażu na twarzy córki, martwił ją brak dobra w jej sercu. Abnegacją córki martwiła się, ale przeważało naturalne poczucie hierarchii wartości.

*

Poczucie identyfikacji z płcią psychiczną jest o wiele silniejsze od poczucia identyfikacji z płcią biologiczną. Dzieje się tak pewnie dlatego, że to psychika, a nie ciało, jest narzędziem widzenia siebie. To tak, jakby biologicznej dziewczynce nałożyć na psychikę takie okulary, które fałszują widok. Jest kobietą, ale ona tego nie widzi, bo na jej psychikę włożono okulary przeznaczone dla chłopczyka. Psychika została nieprawidłowo opieczętowana.

W wieku dorosłym dla osób transseksualnych największym szczęściem jest znalezienie normalnego partnera heteroseksualnego. Na poziomie ciała związek taki wygląda na homoseksualizm (ona i ona), ale homoseksualizmem nie jest, gdyż w jego wewnętrznym przeżyciu - na poziomie psychiki – występuje heteroseksualna komplementarność (on i ona).

A. mogła próbować ułożyć sobie życie z heteroseksualną przyjaciółką, która w imię swoiście pojmowanej przyjaźni gotowa była pójść na kompromis z własną seksualnością – rozpoznaną i rozbudzoną. Dla A. było to nie do przyjęcia ze względu na brak w takim związku pełnej komplementarności (obejmującej naturalną płodność). Poza tym, nie zdecydowałaby się na jakiekolwiek zobowiązanie nawet o charakterze platonicznym, gdyż miała bardzo wyraźne przeczucie, że na końcu tej mrocznej drogi czeka na nią ktoś inny. I że nie jest to kobieta.

Nie interesowali jej również – jako partnerzy - mężczyźni, którzy w tym czasie pojawiali się w jej życiu. Jej psychika (on) nie znajdowała niczego szczególnie pociągającego w ich psychice (on). Natomiast panowie owi – była tego świadoma – byli zafascynowani Tajemnicą, którą już wtedy w sobie nosiła. Wiedziała, że - nieświadomie – dążyli do tego, aby posiadając ją wejść automatycznie w posiadanie Tajemnicy.

A. żyła więc w bolesnym klinczu. W związku z kobietą blokowało ją ciało, a w związku z mężczyzną blokadę stanowiła psychika. Czasami tak bardzo tęskniła choćby do kropelki tego, co z siebie nawzajem piją mężczyzna i kobieta, że była bliska podpisania paktu z diabłem za ten jeden moment.

*

A. najbardziej intensywnie żyła więc w swoim wnętrzu. Czy tak było zawsze, tego nie pamięta. W sposób świadomy działo się tak na pewno od wtedy, gdy musiała zacząć zastanawiać się nad sobą. W późniejszych latach znajomi będą o niej mówić: Alicja w krainie czarów. A przecież trudno byłoby ją nazwać odludkiem - była osobą zdecydowanie społeczną. A może było tak, jak kiedyś powie ktoś z jej dawnych uczniów, że jednocześnie była i nie była? Kiedy pracowała w szkole, potrafiła normalnie prowadzić lekcję, ale jej wzrok co jakiś czas uciekał przez okno, zdradzając, że jest też gdzieś całkiem indziej, i gdzieś o wiele dalej. A jeszcze inny z uczniów powie, że dopiero po latach rozumie, że ona się za nich wtedy modliła. Modliła? - zdziwi się. Przecież ona wtedy tylko tak sobie rozmyślała.

Czasami jednak świadomość posiadania życia wewnętrznego docierała do niej jak małe oświecenie. - Boże, ależ ja mam ciekawe życie wewnętrzne! - wykrzyknęła pewnego razu z niedowierzaniem. Zaczynała zdawać sobie sprawę, że dzieje się tak za sprawą tego bolesnego ciernia, który w sobie nosi. Zacznie nazywać go struną, na której Bóg wygrywa swoją melodię. Aria na strunie G – to jest muzyka jej wnętrza w tamtym okresie. Muzyka lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku – w jej życiu.

Pomimo samotności, była szczęśliwa, słysząc w sobie smutno-piękną arię na strunie jej ciernia. Sama przed sobą nazywała siebie zboczeńcem i w takich chwilach współczuła innym zboczeńcom, którym nie dane jest takie szczęście. Postanowiła być wobec Boga ich rzecznikiem. Pokazać, że pomimo dewiacji seksualnych czy zaburzeń psychicznych, można być człowiekiem. I jeszcze więcej - być człowiekiem świętym.

To chyba wtedy, przez to bolesne pęknięcie w osobowości, zaczęła wewnętrznie oglądać zło - całą panoramę dewiacji, z wyjątkiem homoseksualizmu, który pozna w innym czasie i w innych okolicznościach. Pęknięcie w osobowości było jakby oknem, przez które w jej wnętrze wchodziły różne brudy związane przede wszystkim z seksualnością. Poznawała smak każdej dewiacji i musiała dać jej duchowy odpór. Czuła, że robi to za kogoś innego, kto ma zbyt mało siły, aby się oprzeć złu. W sobie – w imię duchowej solidarności – zaprowadzała porządek. Na swoim posterunku starała się we wdzierającym się w nią moralnym chaosie zaprowadzać ład. Miała wrażenie, że pierze cudze brudy.



On [Jezus] sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości - Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. (1P 2,24)



2009-04-11

KOMENTARZE - tutaj
 
 
.