Ciamcialamcia


Droga AgnieszkoZet,

Oto obiecana opowiastka. Mama mówiła po rosyjsku wcześniej niż po polsku. Urodzona pod zaborami, w rodzinie oficera carskiej artylerii konnej, wzrastała w tym języku przez pierwsze dziewięć lat swojego życia. Język polski słyszała jedynie w kościele.

*

Dziadek Kostia - narodowości polskiej i katolickiego wyznania - stopień sztabskapitana uzyskał dopiero po 1905 roku, w wyniku złagodzenia wcześniej obowiązujących ograniczeń dotyczących awansowania osób polskiej narodowości. Liberalizacyjna polityka cara Mikołaja II została zainicjowana z powodu rosnącego rewolucyjnego wrzenia w kraju, a także wobec równoczesnego konfliktu wojennego z Japonią, w której to wojnie na Dalekim Wschodzie walczył również mój Dziadek.

Kostia pochodził z polskiej kresowej szlachty zaściankowej. Jego ojciec, Edward, po upadku powstania styczniowego zrzekł się szlachectwa. Kostia był człowiekiem wesołym i dobrodusznym. Większość czasu spędzał w polu, na żołnierskiej służbie, przerywanej urlopami, po których Babcia Katia wydawała na świat kolejne córki.

Katia i Kostia córek mieli sześć, z których przeżyły jedynie cztery. Mama moja była najmłodszą z nich - Jej młodsze siostrzyczki umarły jako ofiary tamtej wojny. Katieńka zmarła na tyfus w wieku lat trzech i pół, a Helenka - pięć dni po urodzeniu - na skutek rozszczepienia podniebienia. Helenka była pogrobowcem – kiedy przyszła na świat, jej ojciec już nie żył, zasiekany szablami przez bolszewików w bitwie pod Carycynem (1919).

Ordynans Dziadka przywiózł Babci Katii wiadomość o śmierci swojego dowódcy: podobno roznieśli go na szablach dawni carscy żołnierze, którzy przeszli na stronę bolszewików, ale konno podjechali do Dziadka ubrani jeszcze w carskie mundury, więc kiedy Dziadek zorientował się w sytuacji, było już za późno na obronę.

*

Babcia Katia wraz z córkami, swoimi rodzicami i siostrą Manią, została na czas wojny ewakuowana do Rostowa nad Donem. Tam zastała ją wiadomość o śmierci Dziadka Kostii, tam moja Mama przeżyła głód. Tam zaginął bez wieści mój Pradziadek Stefan, tam Mania dowiedziała się, że jej mąż Iwan zmarł w okopach na tyfus.

Katia zamieniła na jedzenie całe posiadane złoto - w tym Order Świętego Stanisława, należący do Kostii, oraz swoją obrączkę ślubną. Kiedy ustały działania wojenne, pozostałe przy życiu kobiety wyruszyły przez Rosję w kierunku wolnej Polski, która – jak mówiono – właśnie wybuchła. Trzy wdowy oraz czwórka półsierot wyruszyło w podróż powrotną do polskiego już Wołkowyska, rodzinnego miasta mojej Mamy.

Po przekroczeniu polskiej granicy, w pociągu, którym jechały, Mama po raz pierwszy usłyszała zwykłą polszczyznę. Nie wiedzieć czemu, dziewczynki najbardziej rozśmieszył wyraz guzik. Cztery siostry zbiły się w gromadkę i chichocząc powtarzały z rosyjskim akcentem: - Guzik, guzik.

Przez część drogi w tym samym przedziale podróżowała pewna babcia ze swą niesforną wnuczką. Posługiwały się polszczyzną z jakimś akcentem regionalnym. Dziewczynka skakała po siedzeniach, wspinała się na półki z bagażami. Jej babcia, nie mogąc poskromić swojej swawolnej wnuczki, próbowała przywołać ją do porządku powtarzanymi słowami: - Dziewczynka ciamcialamcia, dziewczynka nic nie warta.

*

Przeminęły wszystkie przywołane tu osoby. Nie ma już Kati i Mani, nie ma mojej Prababci Katarzyny (zmarła w roku 1923, dwa lata po przyjeździe do Polski), nie ma mojej Mamy, ani żadnej z Jej sióstr. Na pewno nie żyje już tamta przygodna babcia i najprawdopodobniej po tej stronie życia nie ma też jej wnuczki. Wszyscy przeminęli, ale te kilka słów o dziewczynce ciamcialamci - przetrwało.

Pomyślałam o tej historyjce, Agnieszko, kiedy wiele miesięcy temu pod inną moją notką […] napisałaś, że pamięć – to prawdziwe bogactwo. Pamiętam. Jestem więc bogata.


Serdecznie pozdrawiam,
prowincjałka


PS. Moje dzieciństwo również naznaczone było językiem rosyjskim. Sporo czasu spędzałam z Katią, moją Babcią Nr 1, która w złości lubiła czasami nazwać kogoś sobaką lub skatiną. Miękkość tych przezwisk dorównywała jedynie miękkości dość wydatnego brzucha samej Babci.

Ani Katia, ani Mania, nie wyszły ponownie za mąż. Babcia Mania, nie mając własnych dzieci, przez wiele lat pomagała Kati wychowywać córki, które mówiły o nich obu: nasze matki. Po drugiej wojnie światowej i po repatriacji z ponownie utraconego Wołkowyska Mania zamieszkała na wsi na Kaszubach, z rodziną jednej z moich cioć. Tam, gdy krzątała się po podwórku, odwiedzał ją duch Dziadka Iwana - Rosjanina pochodzącego z rodziny moskiewskich kupców. Rozmawiali po rosyjsku. Mania kilka razy zachęcała go, żeby wszedł z nią do domu, ale Iwan zawsze miał jedną odpowiedź: - Niet, niet, ja nieznakomyj.



2009-01-23


KOMENTARZE - tutaj


.